Sunday, October 30, 2016

Ostatni dzień października

Ostatni dzień przed listopadem. O świcie spadł orzeźwiajacy deszcz. Cały dzień przewalają się chmury, buczy morze. Pięknie jest teraz siedzieć przy plaży i zatopić się w grze żywiołów.


Barbara

Życie to nie ciągła zabawa ani nieustająca żałoba, ale pożegnania i powitania. Dziś w Agia Galini rodzina, sąsiedzi i znajomi pożegnali Barbarę. Dystyngowana, elegancka, ironiczna i sarkastyczna brytyjska lady mieszkała tu od lat, bardzo szanowana wśród mieszkańców. W długie zimowe wieczory siadywała w lokalnym gyros-barze przy kominku i dziergała cuda dla nowonarodzonych dzieci sąsiadów i znajomych. Paliła, piła bacardi z colą i dorzucała zabawne wtręty do toczących sie dysput przy sąsiednich stolikach. Błyskotliwość umysłu, humor i pogoda ducha - do pozazdroszczenia. Mimo podupadającego zdrowia Barbara trzymała klasę i fason. 
Zdążyła wydziergać sweterek dla mojej małej, więc mam namacalny odcisk jej dłoni. Zawsze z nienagannym manicurem i biżuterią. Piękna osoba a jednocześnie babka z jajami. Grecy zaakceptowali nawet jej dziwactwa charytatywne, od lat organizowane i wspierane pchle targi, akcje kastracji i sterylizacji, pomoc weterynaryjną dla bezpańskich czworonożnych stworów z Agia Galini. Barbara przygarnęła i latami opiekowała się dwoma najpaskudniejszymi psami, jakie widziałam, bezczelnymi, wrednymi parchami, na które nikt inny by nawet nie spojrzał. Za to szacunek, B. Umiałaś cieszyć się życiem, z klasą i humorem. 

Jej historia dobiegła dziś końca. Prochy rozsypane. Syn opowiedział piękny wiersz, uśmiechnęliśmy się wszyscy, bo nawet w smutnej chwili wspomnienie Barbary musiało odbyć się z anegdotą. Pogodnie. 
I kiedy wróciliśmy z ceremonii pożegnania, dostaliśmy wiadomość, że znajomemu urodziła się córeczka. I zaczęła się zupełnie nowa historia. 

Saturday, October 22, 2016

Grecki minimalizm czyli zejdź mi z widoku

Słyszałam historię, że w zamierzchłych czasach do Agia Galini turyści przebywali non stop i pracowało się w branży cały rok. A potem ludzie zorientowali się, że zarabiają w 6-7 miesięcy dość na przeżycie zimy, wiec po co zasuwać tak okrągłe 12 miesięcy?? 
Do tej pory zawsze wierzyłam, że cudowna zimowa stagnacja na Krecie to "spisek" linii lotniczych i touroperatorów, by dać zarobić na miłośnikach białego  szaleństwa ziomkom z europejskich górskich kurortów. 
Otóż okazało się, że nie, bo to Grecy mówią kiedy basta, gdy napracowali się dość. 
W 2015 była burza w październiku i taki smętny widok zostawił po sobie żywioł. Dla plażowych taverniarzy był to sygnał do zwijania interesów, a nie chwilowa niedogodność do posprzątania. I choć do połowy listopada ludzie jeszcze kąpali się w morzu i dreptali wytrwale po promenadzie, to biznesy pozamykano już 3 tyg. wcześniej. 
Hm. Cóż. 
Po krótkim, udanym sezonie 2016 kapitan stateczku ogłosił koniec*, zwolnił załogę i i odpoczywa, choć mógłby pracować jeszcze cały październik. Jest już jednak zmęczony, a kasy na zimę zarobił wystarczająco, więc po co dalej ma robotać, skoro może zacząć odpoczywać i spędzać dnie z rodziną. 
ZAROBIŁ DOŚĆ NA PRZETRWANIE  ZIMY, WIĘCEJ NIE TRZEBA, BO WYSTARCZY. 
To jest jakiś wybór między MIEĆ CZY BYĆ, kiedy kapitan decyduje by BYĆ. Jego pracownicy nie mieliby jednak nic przeciwko, żeby jednak jeszcze troszkę więcej MIEĆ. 
Rodzaj ekstrawaganckiego minimalizmu i umiar czy raczej lenistwo, niegospodarność, nie wykorzystanie szansy?.. 
"Odpuścić zamiast żyłować" - jest w tym pewna pociągająca nonszalancja. Mało kto może sobie na to pozwolić.
Może akurat ten kapitan to jakiś potomek słynnego Diogenesa, bezdomnego filozofa mieszkającego w beczce.
Aleksander Wielki mówi mu: dam ci cokolwiek zapragniesz, a ten odpowiada, że wszystko, czego pragnie, to by mu zszedł z widoku, bo zasłania słońce. 

* z ostatniej chwili: ponieważ pogoda piękna a chętnych nadal całkiem sporo to kapitan zadecydował wrócić za ster i dociągnąć do końca miesiąca, ale tylko 2-3 razyvw tygodniu. Czyli chyba nie w takiej prostej linii od tego Diogenesa ;) 

Tuesday, October 18, 2016

Wakacyjny land-art, czyli dobroczynna odrobina bezsensu

Palma z liśćmi z zielonego morskiego szkiełka, których jednak zabrakło na całą koronę. Nie zdmuchnie jej wiatr, tylko rozmyją  morskie fale. Pamiątka z plaży w Kommos. Wpada w oko łatwiej niż znajdujące sie nieopodal ponad 3000-letnie ruiny minojskiego portu.. 
Ludzie przylatują tu przez góry i morza, a potem dziobią jak kury w ziemi. Układają, montują, składają, wybierają... 
W wąwozie Samaria pełno stup. Na plażyczce bezludnej wyspy Paximadia takie eM kamykowe (kojarzy mi sie z McDonaldsem..) 
Kamienie, patyki, driftwoody, skarby, które wypluje morze, kości zwierząt, które odda ziemia. 
Łapacze snów, gdzie nikt nie sypia, chatki, gdzie nikt nie mieszka, labirynty na pustkowiu, jak np. na plaży między Agios Pavlos a Triopetrą. 

W wąwozie Agiofaraggo (wszystkich świętych) napotykamy pogański labirynt, który może przenosić w czasie do minojskich prawieków, jeśli tylko dobrze się w nim zakręcić: 
Lubię znajdywać takie land-arty i często   zastanawiam się czego wyrazem one tak naprawde są? Skąd ta chęć i potrzeba odciśnięcia  jestestwa na bezludziu i zaingerowania w porządek natury? 
Ludzie chcą koniecznie coś po sobie pozostawić? Coś więcej niż eteryczny odcisk stopy; chcą dotknąć, pomieszać szyki-kamyki, abstrakcyjnej dzikiej przyrodzie nadać familiarne formy. Może ją w ten sposób łatwiej oswoić?

A może nie ma tu skomplikowanej filozofii i egzystencjalnych ciągot, tylko wręcz przeciwnie:
dorośli na wakacjach chcą sie po prostu pobawić JAK DZIECI! Pogrzebać w ziemi, porobić widoczki i cuda na patyku. Kiedy nikt nie widzi, kiedy jest się na urlopowym zwolnieniu od racjonalnej efektywności i utylitarności dnia powszedniego, to frywolne głupotki smakują najbardziej i są takie odświeżające ;) 

Saturday, October 15, 2016

Najlepsze w greckiej kuchni to....

Dlaczego kocham TAVERNING i jak to jest, że grecka kuchnia uczy kreatywności, poszerza horyzonty smakowe i towarzyskie, ośmiela nieśmiałych i zachęca do przebojowości, pozwala zadbać o słabszych, łączy, oswaja i przełamuje najsztywniejszą atmosferę (a propos tego ostatniego-pewnie dlatego tylu Niemców kocha Kretę 😝) 





Moje największe odkrycie kulinarne na Krecie? Nie horta, nie fava, nie lokalne rybki, nie owcze sery, nie kritamo, nie świeże figi. Nie to, co jemy, ale JAK TU SIĘ JADA POSIŁKI. Mezes, czyli przystawki. To jest najlepsze w kreteńskiej kuchni!! ❤️ 
Siedzi pięć głodnych osób. W Polsce kazdy by zamówił po sałatce albo zupie i pięć dań głównych. Potem każdy celebruje swój talerz. Na Krecie dla pięciu osób przy tradycyjnym zamawianiu przewinie się z minimum piętnaście talerzy: na początek postawią koszyczek z chlebem i potem wedle zamówień najcześciej: michę sałaty ("greckiej" tu zwanej wiejską 😜 albo zielonej, albo po prostu pokrojone świeże pomidory i kilka innych warzyw), talerzyk tzatziki i kolejne dania-przystawki ciepłe i zimne: dolmades (mini gołąbki wegetariańskie z ryżem), dakos (coś jak włoska bruschetta), kilka takich lub innych rybek (wędzonych lub w oleju) od typu anchovis po sardynki, souvlaki (szaszłyki), saganaki (smażony ser w panierce), miska horty, w sezonie: miska ślimaków, małe kiełbaski, nadziewane pieczarki, miska białej fasoli w pomidorowym sosie... półmisek kalmarów, krewetek, rozmaitych lokalnych ryb... Potem dochodzą także główne dania, jeśli ktoś ma ochotę na konkrety w słusznych porcjach: stifado, moussaka, pastisio, kleftiko, dorada z pieca czy grillowana.. ryż, frytki, pieczone talarki - generalnie, wszystko można ze wszystkim. Tradycyjna kreteńska kuchnia zakłada, ze trzeba mieć na stole rozmaitości i koniecznie wszystkiego popróbować. 
Grekom serwuje się duże półmiski przysmaków i stawia przed każdym małe talerzyki, by każdy sobie nabierał ile czego zapragnie. Do tego czasem jakiś sos, dip, (jak taramosalata- pasta z ikry, czy z tuńczyka albo z bakłażanów) oliwa, ocet, oliwa z cytryną do owoców morza.. wszystko do samodzielnego dozowania i próbowania. 
Turyście zaserwuje się talerz kalmarów z jakimś świeżym warzywem i frytkami/ryżem, ale jeśli zamawiają lokalsi, to domyślnie wjedzie półmisek samych tylko kalmarów w takiej ilości, by na każdego biesiadnika przypadała porcja.  

Istotą greckiego taverningu jest: 

🍽 Horror vacui (z łac.: lęk przed pustką) czyli tak zastawić stół talerzami, talerzykami i talerzyczuszkami, miskami, paterami, przystawkami, sosami, karafkami i szklaneczkami, by nie został skrawek wolnego miejsca. Stół ma się uginać i nie ma być miejsca np.do podpierania się łokciami. No!

🍽 bezstresowość posiłkowa: nie trzeba się skupiać i wybierać 1 rzeczy, nie utkniemy przy 1 daniu, bo każdy może próbować, co tylko wjedzie na stół; wszyscy się wszystkim dzielą, częstują i degustują.

🍽 bezstresowość towarzyska: skoro tyle się dzieje pomiędzy talerzami, nie trzeba z nosem wbitym we własny talerz dukać o pogodzie albo gorączkowo wymyślać innych tematów, bo proceder częstowania się automatycznie daje preteksty do zagajenia: smakuje? To czy tamto? A co ci do tego podać? Polecasz? To mi przypomina, co jedliśmy..., A pamiętasz takie ..z tym podobnym..? 
Wymuszone interakcje aktywizują życie towarzyskie: Czy możesz mi podać? Polać? Wymieńmy się tymi półmiskami!  Oj, nie sięgnę! Czy to już zjedzone? A komu jeszcze przedostatni kawałek, bo ja biorę ostatni! Przepraszam, nie chciałem, ale ta plama zejdzie bez problemu, mogę cię po kolacji zawieźć do domu by zdjąć tę sukienkę, jeszcze winka? 😆😉 

Bo ludzie, którzy umieją jeść z innymi i z radością celebrować posiłki, to ludzie, którzy umieją cieszyć sie życiem! 
Kali orexi!! (Gr. smacznego!)

Wednesday, October 12, 2016

Kiedy umiera Nadzieja, a życie jest popieprzone, czyli rozgryźć Greka Zorbę

W jednym czasie usłyszałam kilka historii i  wszystkie razem zsumowane pokazują, że życie jest dziwne, niesprawiedliwe i jakby ...nie ma się czym przejmować ani na co liczyć. 
(W kuluarach, po północy, przy kolejnej butelce wina można by rzucić enigmatycznie i filozoficznie: życie jest pojebane i nic z tym nie zrobimy, ale postanowiłam myśl rozwinąć, bo wina brak, a do północy jeszcze daleko).

Wizyta przyjacióły ze studiów: powróciły stare historie, przypałowe anegdoty, dalsze losy, których jakoś (jakimś cudem) nie wyhaczylam na fejsie. Przypomniała mi o wielu postaciach zakurzonych w pamięci, przywołując jednocześnie inne opowieści o innych znajomych... 
Zagubieni sie odnaleźli, dobrze rokujący zgubili się po drodze. Prymusi nie umieją podbić rynku pracy, a ledwo radzące sobie słoiki cudownie rozwinęły skrzydła i robią fajne kariery. Niepozorne dziewczę przeistoczyło się w kosmopolitkę z bajecznie bogatym facetem, a inna cichutka, nierzucająca się w oczy panna stała się super ogarnietą, przebojową mamą, żoną i businesswoman. Ktoś inny, kolorowy ptak z widokami i koneksjami skończył jako szarobury buc za brudną ladą. Błyskotliwy kujon zdobywający najwyższe naukowe stypendia na obu kierunkach nie umie znaleźć pracy ani wyprowadzić się od rodziców.. a inny towarzyski wesołek z pełnego domu, z wielką rodziną stał się zdziwaczałym singlem i znikł z radarów. 
Tyle zaskoczeń i znaków zapytania z przeszłości. 
I z teraz.
Jeden taki, niegłupi, zdawałoby się na poziomie facet znów się po pijaku rozwalił, znów mu się udało, nikogo nie zabił, ze śpiączki się wybudził, trwałych uszkodzeń brak. Miesiąc później widziano go "celebrującego" obficie swoje wyzdrowienie i szczęście. W tym czasie w innym miasteczku mama dwójki maluchów, ładna, fajna, ciepła babka walczy z rakiem i choć nikt nie obwieszcza niczego, z zagranicy został ściągnięty brat i wujostwo z kontynentu. 
Dureń pije i żyje a rak zabiera 28-letnią mamę, która bardzo, bardzo walczy i powoli przegrywa. 

Nie wiem, czemu tak jest. Czemu życie jest tak niesprawiedliwe. Przewrotne. Żeby było jeszcze okrutniej, ta kobieta ma na imię po grecku Nadzieja. 

Nadzieja wcale nie umiera ostatnia. Dużo wcześniej potrafi ją zabić wyrodny, kainowy brat: PRZYPADEK. 

I tak myślę o ludziach, którzy zasłużyli na swój los, zapracowali ciężko, a czasem wcale nie. I nic już nie wiem, niczego nie rozumiem. Nie ma się czego bać, ale też na nic liczyć. Zrozumiałam o co chodziło Kazantzakisowi: trzeba żyć. Po prostu ŻYĆ. Tylko i aż tak. 


Tuesday, October 11, 2016

Anty-strajk - utopia dnia idealnego?

Czym jest strajk dobrze wiemy. Jeden z lepszych przykładów to strajk śmieciarzy w Neapolu. Gorące Południe, tony smieci w zatłoczonym mieście pełnym wąskich uliczek, szczury, robactwo, no i TEN smród. 
Teraz w Grecji strajkują kontrolerzy lotów* co oznacza spieprzone urlopy, wkurzone szefostwo, stres i płacz dzieci. Nie wiem dokładnie, bo na Krecie spokój, mija sobota, wszystko lata jak należy. Zobaczymy jutro. Pomartwimy sie tym też jutro. 

Tak czy inaczej strajk wszystko psuje, paraliżuje działania, krzyżuje plany i zawsze, ale to zawsze najbardziej ucierpią nie ci, co zawinili i przeciw którym się strajkuje. 

A gdyby raz wydarzył sie taki eksperyment na odwrót? 
Co by się stało, gdyby KAŻDY postanowił: 

JUTRO DAM Z SIEBIE 100%. ZACHOWAM SPOKÓJ, CIERPLIWOŚĆ I UŚMIECH. SKUPIĘ SIĘ NA POZYTYWACH. ZROBIĘ JAK NAJWIECEJ DOBREGO NAJLEPIEJ JAK UMIEM. 

Jakby by wyglądał taki dzien i jak zapisał sie w annałach?...

*koniec końców do strajku nie doszło w ogóle, tudzież tylko chwilowo, w połączeniach krajowych; mam sprzeczne informacje, ale że "zagrożenie" minęło, to już odpuszczam i nie drążę. Jak zwykle: więcej zamieszania i strachu, niż faktycznych problemów. 

Monday, October 10, 2016

Przeminęło z falą

Chciałam sobie udokumentować piękny, luksusowy moment, że plaża, że odpoczynek, że chwila na OOOOOOOMMMMMMMMMMMMmmmmmm omywane falami. 
Że se posiedzę i popatrzę, z niemowlakiem na leżaku. Padła bateria i nici z ujęcia chwili. NAPRAWDE SOBIE POPATRZYŁAM, chwytając TEN moment tylko we własnej głowie. 

Sunday, October 9, 2016

Czas zwalnia po ciemku

Ten cudny czas po 20:00 kiedy z trybów Action, Play & Stand by przechodzę na błogosławiony Slow motion. 

Usypiam młodą, smartfon jako notatnik, zamykamy dzien. 

Niedawno czytałam, że za im wiecej rzeczy jesteśmy wdzięczni, za im wiecej podziękujemy, tym wiecej bedziemy miec za co. No to do roboty; dobrze wyrobić córce właściwe nawyki, najlepiej by ...wyssała takie mądrości z mlekiem natki 

Saturday, October 8, 2016

Nasz pierwszy kinderbal

Synek kumpeli skończył roczek. Zamiast konkretnej imprezy, X. zaprosiła kilku najbliższych znajomych na ciacho. Maria z dwójką, Maia ze swoją dwójką, Margarita, Anoula, Leo, Lili, mały sąsiad, parka przyjaciół Holendrów, babcia, itd. Mały Jorgo miał z 10 małoletnich gosci i tyle samo dorosłych. Duzo hałasu, pizzy i wielki tort. Potem starsze dzieci szalały na plazy, młodsze ssały i ciamkaly smakołyki, pełzając po matczynych kolanach w trakcie rwanych konwersacji... 17-20.00 uff :) 
Kinderbale wyczerpują. I to na trzeźwo 😜 
Mamuśki, wszystkie po łokcie urobione w sektorze turystycznym, wstępnie omowily plany zimowe, kiedy następuje zmasowany czas wolny. Czy i kiedy kto wyjeżdża? A kto na miejscu? Kiedy Despina bedzie miec roczek? Kiedy Elefteria? I czy MY cos planujemy tez? 
No, ba ;) nie ma lepszych biesiad i kinderbali niż greckie, wrzeszczano-tarzano-biegane, gdzie wszyscy sie znają: sąsiedzi, znajomi i rodziny, i wspólnie, wspólnotowo i radośnie celebrują ważne chwile 💥❤️💥

Thursday, October 6, 2016

Stary dom i życzenie samotności

Jest w pewnej kreteńskiej mieścinie piękny, stary dom. Kamienny, wciśnięty w zbocze, z tarasowym ogrodem. Ukryty od zgiełku wioski, z figą, oliwka, otoczony kwitnacymi krzewami. Brzmi sielsko? 
(nie zachowały sie żadne foty w telefonie, poza tą z Yogi-tea)

Jego właściciele chcą go okazyjnie sprzedać, wiek i stan zdrowia nie pozwala im na co-kilkumiesięczne podróże Niemcy-Kreta. Komu romantyczny, stuletni dom na Krecie?

My zauroczylismy sie tym domem. W pierwszym momencie. Wynajęliśmy go i tak, jak nie lubie sie poddawać, po kilku miesiącach wyniosłam się precz, bo romantyzmu (tfu! Reumatyzmu miałam po dziurki w nosie). 
Jesli ktoś lubi myślec, że domy mają dusze i mogą lubić lub nie swoich lokatorów, tak ta szopa zdecydowanie chce sie rozpaść w samotności i kompletnie nie współpracuje, psuje się, pęka, rozpada i wybucha wszystko, co tylko moze sie zepsuć, pęknąć i pierdalnąć, a także wszystko, co nowe czy swieżo naprawione. Dom nie poddał sie malowaniu, przy pierwszym deszczu pozaciekał, jak sie dało. Itd, z łazienka, bojlerem, drzwiami, kuchnia...

Żona siedzi w Niemczech, mąż tu samotnie usiłuje ogarnąć temat chaty a sprawy komplikują sie coraz bardziej. Dom został kupiony 20 lat temu po nielegalnych przeróbkach, dobudówka, której oficjalnie nie ma, w planie zagospodarowania stoi na publicznej drodze.
Ta zabawna grecka samowolka (jak sie nie da, jak się da?!?) sprzed kilku dekad jednak wypłynęła na światło dzienne. Jakaś sprawa (sądowa? Urzędowa?) w toku. Dom jest niesprzedawalny przez kilka kolejnych lat. 
Chce wykończyć swoich obecnych właścicieli a potem, jako skomplikowana sprawa spadkowa z Archiwum X, rozpaść się spokojnie w pomroce dziejów, a nie spełniać czyjeś marzenia. 
Pod tym względem to nie jest typowe domostwo spragnione lokatorów, porządku, zycia... Podobnie jak właściciel nie jest typowym Niemcem. Gruby, schorowany, niezorganizowany, niesłowny, spóźnialski bałaganiarz jest zaprzeczeniem wszystkich cech, które u Niemców zarówno podziwiamy, jak i nas irytują. 
To jedna z tych biednych osób, którym chce sie pomóc, dać palca, a zostanie sie wessanym przez czarna dziurę. Ten pan wchodzi w ścisłe interakcje z metaforami: stajnia Augiasza, syzyfowa prace, niedźwiedzia przysługa, 

Czemu o nim piszę dzis? Bo stary Niemiec wylądował w szpitalu. Smutno mi, współczuję mu tej samotności, w której tkwi, jak sie jednak okazuje, na własne życzenie. sąsiedzi wezwali pogotowie, ale nikt juz nie czuł sie na tyle zaprzyjaźniony, by mu towarzyszyć w drodze do szpitala. 
Nie wiadomo, czy facet jest tak gruby, bo bo to wynik chorób i leków, czy tez wszystkie dolegliwości wynikają z obżarstwa, monstrualnej tuszy i zaniedbania.. Nie jest lubiany, nie ma bliższych znajomych. Nikt mu źle nie życzy, ale unika się go jak zarazy. 
Czemu spędza lato samotnie w zapuszczonym domu, w obcym kraju, w upalnym klimacie, schorowany i zdany na łaskę przypadkowych ludzi? Żona w Niemczech, jakaś inna rodzina tez chyba musi byc. Facet ma pecha, zraża do siebie ludzi, przyciąga syf. 
Jaki dom, taki właściciel. Niechciany, skomplikowany, problematyczny. 
// 
Facet żyje. Wrócił ze szpitala po 2 dniach. 
Dziś wieczor widziany w barze. 

Sunday, October 2, 2016

Wszystko płynie pod niezmiennie dziurawym mostem


To mostek w Wąwozie Św. Antoniego, jednym z moich ulubionych, magicznych miejsc. W kapliczce, wciśniętej w okopconą jaskinię pod skalnym nawisem płoną świeczki, migoczą złoto ikony, a w szczelinach skał powciskane upoconymi palcami modlitewne grypsy w rożnych językach. Tu i ówdzie podwieszone biżuterie, zawieszki, plakietki.. Ta niepozorna jaskinia, jak i cały wąwóz robia na mnie wrażenie swoją niezmienną od kilku tysiącleci funkcją: teraz tam Grecy celebrują wesela, zostawiają prośby, modlitwy i symboliczne dary dziękczynne.  Niegdyś to było sanktuarium i z całej wyspy ściągali tu pielgrzymi/bachanci, by odprawiać rytuały na cześć Hermesa/Pana, celebrując żyzność, urodzaj i zapewne po prostu RADOŚĆ ŻYCIA. 
Pewnie 3000 lat temu wisiał tu podobny mostek i przechodzili po nim podekscytowani podróżnicy, każdy z balastem swojej historii i zauroczony zakątkiem.
Moj pierwszy raz był 3 lata temu, z mamą i babcią, dreptałysmy razem, trzy pokolenia kobiet. Potem jeszcze z bratem, ze znajomymi. 
Rok temu z przyjaciółką i w ciąży, 
Teraz z córeczką. I znow z bratem. 
I tylko dziurawy mostek ten sam :)








 

Październik na południu Krety, czyli kiedy kończy sie wszystko, co dobre, a zaczyna ....jeszcze lepsze!

Październik zapowiada sie obecnie tak: 


Z pazdziernika 2014 mam z kolei takie wspomnienia: 
Nie, to nie Kreta, byłam wówczas w Pl, u dziadków w odwiedzinach i taka piękna, polska jesień była. 

A rok temu? Październik 2015:
No i zaczęłam powoli i zauważalnie się zaokrąglać:)