Monday, May 30, 2016

Jak zostałam mamą

Każdy z nas ma w życiu coś, o czym marzy. Że będzie to mieć, że będzie się tym cieszyć i jak to wtedy będzie mieć już to wymarzone coś. A czasem trafia nam się w życiu coś niespodziewanie. I choć nie była planowana, ta niespodzianka okazuje się najwspanialszą rzeczą pod słońcem.

Są kobiety, które całe życie przygotowują się na macierzyński Mt. Everest, a są takie, które na dojście na szczyt mają raptem dziewięć miesięcy, a czasem i mniej. Wykorzystałam swoje dziewięć miesięcy najlepiej jak mogłam. I najważniejszą, najoczywistszą i zarazem najbardziej zaskakującą rzeczą, którą odkryłam jest to, że każda kobieta idzie swoją osobną ścieżką. Od nowa. Sama. Bez ułatwień. Ale i bez obciążeń. Każda z nas ma swój szlak do wytyczenia i same decydujemy, jak się za to zabieramy.
To ekscytujące, trochę straszne, ale niesamowite i piękne, nie?

Wydaje mi się całkiem normalne, że dziewięć miesięcy ciąży zwieńczone porodem i to jeszcze na obcej ziemi zasługuje na przynajmniej jednego osobnego posta, ale jako świeżo upieczonej mamie na pełen etat można i należy wybaczyć, że wciąż brakuje mi czasu. cdn ;)

Sunday, May 29, 2016

Co lubię i za co cenię życie na Krecie. Subiektywnie

Karnawał. Timbaki luty 2015
Jakiś czas temu ponarzekałam sobie na greckie przywary i bolączki życia na Krecie. Nie ukrywajmy, że żyje się tu wiecznie na lekkim rauszu, oliwki same spadają z drzew a turyści sami pchają się drzwiami i oknami. Coś jednak jest na rzeczy, że w palącym słońcu południa problemy są jakieś takie mniejsze, zepchnięte w cień, a o cień tutaj nieraz trudno. Które cechy Kretenczyków uwiebiam?

- Pogoda ducha i radość życia - to powinien być ich główny towar eksportowy i leitmotiv wakacyjnych coachingów
- Spontaniczność
- Kontaktowość
- Rodzinność
- Honor i duma
- Nie dzielenie włosa na czworo
- Poczucie humoru: rubaszne, ironiczne, często dwuznaczne, nieraz uroczo bezczelne
- Ważniejsze od wszystkiego zaplanowanego będzie zawsze chwilowa pogadanka, niespodziewane spotkanie, moment na ploteczki - słowem - drugi człowiek.
- Ważniejsze niż kodeksy i paragrafy jest zasada na "zdrowy rozsądek" i "na chłopski rozum".
- Jak mówią, że niby nie można, ale da się, no to ostatecznie się da.
- Nie robią problemów, gdzie ich nie ma, a często wręcz bagatelizują te faktycznie istniejące
- Nie zaczepia się wulgarnie, czy agresywnie, zamiast: Chcesz w ryj?! usłyszymy: Chcesz raki? Piwa?
No i lubię ich, bo to sympatia z wzajemnością, oni też lubią nas, Polaków.

Polubiłam ich jeszcze bardziej w czasie ciąży i teraz z dzidzią na ręku. Drobiazg, choćby nie wiadomo jak darł paszczę, obrzygał się czy obesrał, będzie cudem, wspaniałością i błogosławieństwem. Dzieci się kocha i rozpieszcza (nieraz aż za..), ale nigdy nie są balastem, czy towarzyskim nietaktem. A ciężarnej się pomaga, przepuszcza, ustępuje i szanuje. A nie komentuje.
Życie tu uwielbiam za jedzenie: proste, doskonałe, świeże produkty, tanie i dostępne.
Za nieskończoną ilość odcieni błękitu.
Za zapach kwiatów pomarańczy, którego nie znałam wcześniej, ale tęskniłam za tym całe życie.
Za prostotę.
Za dobrych ludzi, naprawdę jest tu ich wielu. Dobrych, życzliwych i pomocnych.
Za lekcje pokory, głównie od Matki Natury, kiedy miesza nam szyki i weryfikuje plany - co się da, to się da, ale czasem nie da rady i trzeba odpuścić.









Friday, May 27, 2016

Kiedy dwie gwiazdki to więcej niż cztery


Hotel, który prowadzę na Krecie jest skromny, a jedyny przepych, na który stawiamy, to przepyszne śniadanie i tony opowieści, wskazówek, propozycji i porad, które serwujemy naszym gościom po śniadaniu. Nasz subiektywny gwiazdozbiór kreteński, który moim osobistym zdaniem przebija wszystkie four-star-resorts. Tekst, który tutaj zaserwuję to najoczywistsza jawno-reklama, ale i pewne podsumowanie motywu, który przewija się w opowieściach moich gości z Polski, Niemiec, Holandii, UK, Austrii... Ludzie raz czy drugi połasili się na typowe all-in, bo myśleli, że odpoczną i będzie fajnie. Plan był taki: nic nie trzeba myśleć i kombinować, wszystko załatwione, jedzenie serwowane pod nos, na miejscu baseny, milion pokoi, dwa miliony atrakcji, a na koniec pozostają wspomnienia mdłe jak darmowe drinki serwowane nad zatłoczonym basenem. Czemu? Bo te koncepty all-in są wszędzie takie same, czy to Egipt, czy Grecja, czy Tunezja, będzie ten sam bierny wypoczynek, zmienne jedynie detale landszaftu. A bierność niekoniecznie służy, raczej nuży. Usypia. Męczy.

Kto próbował wyskoczyć z chaosu, zapieprzu, kieratu na leniwe wakacje w odosobnieniu? Udało się ot tak, przestawić o 180 stopni? Umysł pozbawiony stymulacji, stresu, bodźców wariuje w takiej pustce i trafia nas szlag a nie błogostan. 
(.. stąd popularność medytacji, czy relaksacji 
- by się w wyciszaniu ćwiczyć).

Takie małe hoteliki jak nasz nie dają wymówek: aaa, zostanę, posiedzę. To baza startowa a nie urlopowa poczekalnia. W takich miejscach zawsze znajdzie się czas na pogawędkę. I o życiu, co się przeżyło i o ciekawych miejscach, które jeszcze trzeba zobaczyć. Już wiem, że gość hotelowy im bardziej małomówny ze zmęczenia na koniec dnia, tym więcej opowieści przywiezie z wakacji do domu.
Kiedy goście wracają do hotelu zmęczeni, zgrzani, zasoleni, wysmagani wiatrem, wiem, że było ok. Jednego dnia na wyścigi z kozicami zdobywają cieniste kaniony i wąwozy, kolejnego - uprawiają plażową smażalnię, schładzając się w turkusowych falach. Najpierw szwendają się po zaułkach weneckiej starówki, by 30 kilometrów później na migi zamawiać specjały kuchni myśliwskiej u brodatego ni to kelnera ni to wojownika... Czasem za bardzo bujało na statku, czasem się zgubili i pobłądzili, czasem wypili za dużo raki z napotkanym na szlaku pasterzem, a czasem zjedli coś przedziwnego. Im więcej przygód, zwrotów akcji i niespodzianek, tym lepiej. Te rzeczy przytrafiają się, kiedy sobie na nie pozwolimy. Niepoliczalne w gwiazdkach, ani w żadnej walucie. 



Nauczka

Jak pić pokrzywę, to tylko polską. Mam nauczkę. Kreteńska pokrzywa smakuje niczym jakieś błotne kłącze, jakiś szuwarowy glon... Piszę to ja, która zwykłą pokrzywę uważam za całkiem smaczną. Na Krecie raczymy się kreteńskimi ziółkami, właściwymi TEJ wyspie. Tymi, które występują tu naturalnie. Które nie potrzebują specjalnego wspomagania, bo przynależą do tego klimatu i tu osiągają swoją pełnię samoistnie.

Thursday, May 26, 2016

Polew po deszczu

Spadł ulewny deszcz. Wszystko jeszcze spływa wodą i w ostrym słońcu, które przebiło się zza znikających chmur zaczyna parować. A tu widzę starszego pana, wychodzi przed dom i ogrodowym wężem zaczyna podlewać chodnik i klomb. Buhaha, ale beka! Zupełnie jak z przywożeniem drewna do lasu! Właśnie padało, a dziadek zaczyna podlewanie. Mam klasyczny polew i podejrzewam zaawansowaną demencję. Trochę jednak sama pomieszkałam na Krecie i teraz sama rzucam się do ogrodowego węża jak tylko przestanie padać. Pomieszkałam, zwariowałam? 
Tadam! A jednak istnieje logiczne wytłumaczenie!! Po wiosennych deszczach wszędzie zostaje pomarańczowy pył. Zamorskie pozdrowienia, saharyjski pocałunek. Pustynny piasek przywiany przez góry i morza opada na Kretę, użyźniając rozpaloną ziemię. Brudzi auta, ożywia ciepłym odcieniem białe pranie, rdzawymi zaciekami na szybach doprowadza do łez panie domu. Trzeba szybko szybko wszystko opłukać zanim obeschnie na liściach i pobielonych schodach. Inaczej zostanie tak na całe lato. A sezon w pełni. Już po deszczach. 

Monday, May 16, 2016

Urszula Dudziak na ataki baby bluesa


Baby blues. Co to tak naprawdę jest? Każda młoda mama musi się z tym zmagać? Staram się z tym walczyć, bo skubaniec się czai, by zaatakować znienacka. To nie jest tak, że raptem depresja, jakby ktoś mi czarną płachtę na świat zarzucił i posypał popiołem... Zresztą złapać doła na Krecie to trudniejsze niż gdzie indziej, ale owszem możliwe. Nie jestem już sama, jest ta śliczna, niewinna istotka, której należy się wszystko co najlepsze i ja chcę jej zapewnić pogodne dzieciństwo pełne radości, kolorów, wrażeń i bezpieczeństwa. I tak mnie łapie strach, że nie podołam, że to za trudne, że będzie porażka.. Że tyle, tyle spraw... A tu poranne BAM! od Uli Dudziak. Taki wywiad wynalazłam rano, że poczułam jakbym z Ulą pokrzepiającą kawkę wypiła. Uratowała mi poranek i dała zajebistą inspirację (coś mi zakiełkowało w głowie, ale na razie ci...) Najlepsze jest to, że pewnie nigdy się nie dowie, że już kiedyś jej córka, też Kasia, również uratowała mi poranek. Dawno temu, w innym kraju, w domu przyjaciół, w innych okolicznościach poznałam Kasię Urbaniak osobiście i spędziłam z nią przypadkowy, magiczny, iście filmowy marcowy dzień. Ale to historia na inny raz ;) 

Dziś skupiam się na poradach doświadczonej, mądrej, spełnionej kobiety:
  • odkopać talenty (tia, jak w tej biblijnej przypowieści), 
  • odgonić natrętne negatywne myśli, 
  • obrać kurs na Będzie-Tylko-Lepiej i 
  • skupiać się tylko na ważnych rzeczach, na które mam wpływ!!!


Sunday, May 15, 2016

Od nowa jak nikt nigdy...

W jednym czasie rozmawiałam z dwiema kumpelami. 
K. opowiedziałam o czymś, co okazało się bardzo ważne choć jest niedoceniane, a M. dopytywała mnie o macierzyńskie refleksje, jako że temat totalnie świeży. 
K. choć jest wykształconą, wielkomiejską otrzaskaną z hajlajfem świadomą wielu spraw kobietą powiedziała, że o tylu różnych rzeczach słyszała, ale żeby ćwiczyć mięśnie dna macicy w ciąży (ćwiczenia Kegla) "NIKT oprócz ciebie mi nie wspominał". 

M. mnie skwitowała tak: "Fajnie to opisujesz. NIGDY jeszcze takich słów nie słyszałamMoże jak już kiedyś znajdziesz trochę czasu to powinnaś na blogu o tym pisać." No to piszę:

...coś takiego jest z naturą, jak to urządziła, że nawet nie wiem, jak jestem zmęczona, jak bardzo nie chce mi się młodej ziuziać na rękach.. jak ją powącham, jak się sztachnę jej feromonami to ..pełnia szczęścia. Chce być na rekach, chce się tulić, rano na golasa, w pieluszce przytulam ją do gołych cycków, jak się sama przebieram (bo jak młoda śpi to moja toaleta poranna trwa 10 min, z dzidzią obudzoną - ok. 2g) - a dziecko w 7-mym niebie.. "skin2skin" = magia nie tylko przy porodzie."




Cnota czy głupota, czyli czemu wyrzucam moje piekne czerwone buciki

Z lakierowanej skóry, trochę fikuśne, trochę sporty i ta czerwień... Mam je od kilku lat i co roku się za nie zabieram na początku sezonu: rozciągam, pukam, nawilżam i co roku mnie obcierają. Rozczarowana ciskam je w kąt. Obiecuję sobie że jak tylko otarcia się wygoją, to znów spróbuję. Ale potem już nam jakoś nie po drodze. Chowam je na zimę. Wiosną podejmuję wyzwanie kolejny raz.

Dwa tygodnie temu historia się powtórzyła.
Ale tym razem to był ostatni raz.
Czy takie uparte nie-poddawanie sie jest oznaką żelaznego charakteru czy raczej bezsensownego ślepego uporu?
Czy w życiu trzeba, czy warto, wciąż i wciąż próbować? Kiedy odpuścić?
U mnie wielkie zmiany i czas głupich sentymentów się skończył.
Nie ma porozumienia i udanej współpracy? Zagraca mi coś miejsce?
Do widzenia.
Czerwone buciki na drogę i bajbaj