Saturday, January 30, 2016

Dalsza historia Amber

Coś jakby przedostatni rozdział odnoszę dziwne wrażenie. 
Pisałam o niej latem 2014, minęło niemal półtora roku i co porabia Amber? 
W sierpniu 2014 wpadła "na wakacje", ale okazało się, że została. Związała się ze sporo starszym Grekiem i zamieszkała z nim na jego farmie. Nie brzmi jak sen-bajka, ale trzymałam za nią kciuki. 
Pracowali zimą na gospodarstwie, szykowali kantynę na sezon 2015. Wystartowali. 
Początek był obiecujący. Wpadliśmy tam nieraz na przekąskę, ale Amber udzielała się coraz mniej, coraz częściej znikała i na coraz dłużej. 
Ostatni raz miałam okazję "pogadać" z nią jesienią 2015, kiedy próbowała włamać się nam nocą do hotelu, by się przespać. W Polsce by powiedziano - odjechana na dopalaczach. Jej Grek ją ostatecznie wykopał. Amber zniknęła.
Minęłam ją niedawno na ulicy w mieście 20 km stąd. Szła z dwoma bardzo-ciemnoskórymi młodzianami, nieobecna. Ledwo ją poznałam, bo miała mocno posiniaczoną buzię. 
Dziewczyna już ewidentnie zniknęła za zakrętem Drogi z której się nie wraca (piękny tytuł opowiadania Sapkowskiego). 


Życie na Krecie: co boli, co wkurza, co bywa niefajne?

Zakochana w Janim i w wyspie Korfu Dorota (coraz popularniejsza Salatka po grecku) zamknęła rok 2015 m.in. postem nt przywar greckich. Miałam wówczas całkiem sporo do powiedzenia i upuściłam żalu, bezsilności i niezrozumienia dla niektórych greckich postaw TU. Dostałam swojego pierwszego hejcika nawet:

Anonim: Ale wiele przesady w tym poście. Same negatywny. Byłam na Krecie wiele razy i nic takiego nie widziałam. Wyczuwam jakieś kompleksy.

:D Cóż, pani Anonim nie wyłapała nutek sarkazmu, ironii, ani przede wszystkim tego, że odpowiedziałam po prostu na post zatytułowany CZEGO NIE LUBIĘ W GRECJI, gdzie logicznym jest pisanie o negatywach. Za niezgodność z tematem oblewa się maturę z polskiego. Druga sprawa, że każdy ma własny sposób na wakacje i być może jednak pani “byłam na Krecie wiele razy” wie, bo tu wpadała urlopowo i załatawiała grecki pesel, nip, zus, fiskusa... przeprowadzała remonty, zakładała działalność, przeżyła zimowe załamania pogody, wysłała dziecko do szkoły i wie, że przesadziłam, że targają mną kompleksy jakieś. (Jakie?..)
Inaczej będzie się rysować obraz Polski Anglikowi na wakacjach w Krakowie w hotelu Pod Różą, a inaczej, gdy przyjdzie mu zostać np. Nativem w gimnazjum na Nowej Hucie i załatawić sobie samemu różne formalności. 

Ponieważ jednak ów zjadliwy tekst jest długi, rzeczowy i drobiazgowy, no i jest moim osobistym komentarzem, to bez rzeźbienia od nowa, wklejam go poniżej w całości. Punkty są Doroty, ja się do nich ustosunkowałam: 

Mieszkam i pracuje w Grecji 3 lata. Mój punkt widzenia jest dość specyficzny i subiektywny, bo:
moim partnerem NIE jest Grek, 
nie weszłam do greckiej familii;
mieszkam na Krecie, w małej mieścinie; na końcu Europy;
pracuję na własny rachunek, w branży turystycznej;
bardziej niż w greckim, obracam się w mieszanym środowisku ex-patsów;
bardziej niż hellenofilką staję się każdego dnia coraz lepszą specjalistką od międzykulturowości, relacji interpersonalnych i multi-etno-koegzystencji.

Znajoma, ktora weszła w grecką rodzinę, ma tu biznes, wychowała dzieciaki i generalnie jest tu jej dobrze, mówi dość dosadnie o lokalsach (czyli kreteńskich małomiasteczkowych sąsiadach, rolnikach, farmerach, pastuchach, rybakach i drobnych przedsiębiorcach), że są jak dzieci: uparci, trudni, zaparci, nie uczą się na błędach (bo przecież ZADNYCH nie popełniają!), że nie myślą o przyszlości, że pieniądze z UE przejedli, przebalowali, że zamiast inwestować w panele, szkolenia, edukacje, itp długoterminowe inwestycje, pobudowali na szybko zbyt wielkie hale, pokupowali auta do floty przekraczającej ich potrzeby, itd… a wszystko dlatego, ze kuzyn ma firme budowlaną, a szwagier jest dilerem aut… I najważniejsze, zeby DZIŚ wszystko zostało w RODZINIE, a jutro się zobaczy.Na początku raziły mnie jej sądy, z czasem muszę przyznać …. sporo racji. Oczywiście są też doskonale obyci i wykształceni Grecy, którzy np. nie wyrzucają plastikowych śmieci z jadącego auta, którzy mają gust i zamiłowanie do piękna oraz ładu i w domach mają klosze a nie tylko wiszące z sufitu kable z nagimi żarówkami (popularne w malych kreteńskich wioskach!!), którzy uczą się, rozwijają i używają internetu do czegoś innego niż tylko gry na fejsie… ale o tym na końcu. Póki co rozliczając sie z postulatami Doroty:
Ad.1. Brak  otwartości na świat…

Polaczylabym to z pkt 6: tradycjonalizmem: a skad sie to bierze?.. z wąskich horyzontów, słabiutkiej edukacji, z geograficznych uwarunkowań – Grecja jest na końcu Europy, rozstrzelona po skalistych wysepkach. Przeprawa z wyspy na ląd to już jest hoho, a co dopiero jakaś tam otwartość na odległa, mglistą, zimną Północ! 400 lat tureckiej okupacji, czyli jakieś 16 pokoleń, zrobiło swoje. Ten ostatni wiek wolności tego tak szybko nie odkręci. W Pl widać jak po 123 latach zaborów rozwinąl sie zachód, a gdzie pozostał zaniedbany wschód kraju i jak bardzo stara się nadgonić i jak wszyscy się żachają na głośne mówienie o Polsce B – Tak większa częśc Grecji po 16 pokoleniach tureckiego okupacyjnego zaniedbania i wyzysku jest właśnie Grecją B, C i D.



Ad.2. Bardzo osobiste pytania są tu na porządku dziennym…

Powiedziałabym, że Grecy balansują na granicy ciekawości a wścibskości. Nie znoszę, więc rykoszetuję te pytania, „nie rozumiem” języka i olewam najczęściej.

Ad.3. Nigdy nie wiesz, kiedy i gdzie nagle będzie strajk!…

Na moim kreteńskim zadupiu spotkałam się raczej z opcją: nie wiesz, gdzie strajkują i wcale cię to nie obchodzi! Tu wszyscy zawsze pracują, od kwietnia do końca października pracuje się 7 x 14h i nikt o głupotach nie myśli. Czasem się okaże, że akurat nie jeżdżą autobusy, albo bank zamknięty, czy jakieś urzędy, ale to odległe echa kontynentalne i życie na Krecie toczy się swoim CMT: cretan maybe time. Ale – ponieważ pkt 4 – to i tak, gdziekolwiek człowiek wyruszy coś załatwiać, zawsze się wcześniej upewni, że pracują.

Ad.4. Nie tyle przeszkadza mi biurokracja, co niekompetentni urzędnicy…

To mogła tylko napisać Polka!! :D Niemcy, Holendrzy czy Angole dosłownie mdleją na myśl o greckich urzędach, dla nich to jakiś Monty Python z odległej galaktyki. Słyszałam boskie historie o ex-patsach, którzy po prostu prysnęli w ciągu nocy, zerwali kontrakty, negocjacje i spieprzyli daleko, bo biurokratyczna maligna ich po prostu przerosła. O dużych inwestorach, którzy zrezygnowali po wielomiesięcznych negocjacjach, bo tkwili w tym samym punkcie, co na początku… W Polsce mieliśmy podobny burdel, jednak z dumą obserwuję jak z roku na rok to się zmienia. Te panie, które „komputra nie znajom”, którym petent wiecznie przeszkadza w przerwach na kawusię w Pl zanikają powoli, ale tu wygląda to ciut inaczej. Oni są w większości mili i grzeczni, zawsze powtarzam, że jedziesz 70 czy 80 km w 1 strone do Urzędu, tracisz na to cały dzień, gówno załatwisz, ale wracasz przynajmniej z uśmiechem na ustach, do kolejnego razu, bo pani A podała zupełnie inne wytyczne, niż będzie to weryfikować pani B… Grecki księgowy i prawnik to podstawa, ale do tego musi być wyszczekany i umieć urzędników zastraszyć, zakrzyczeć i przegadać, bo przepisy, legislacje, wytyczne itp, są tak skonstruowane, że „na dwoje babka wróżyła”. Połowa tej urzędniczej, świetnie zarabiającej armii na ciepłych posadkach powinna wylecieć z hukiem. Przez telefon czy mailowo – niczego sie czlowiek nie dowie, ani nie zalatwi. Myślalam, ze to dlatego, żem nie Greczynka, ale nie. Lokalsi przechodzą to samo piekło.

Ad. 5. W Grecji trudno jest cokolwiek ustalić…

To prawda, patrz powyżej, jakkolwiek, osobiście na to aż tak nie narzekam, albo sie da, albo nie. Troche cierpliwości jest potrzebne. Ale o dziwo, to się kręci; na ten punkt Doroty aż tak nie mogę narzekać, nie nie ;)

Ad. 6. Grecki tradycjonalizm…

Vide pkt 1. Ten tradycjonalizm niebezpiecznie trąci zaściankiem, betonem, wstecznością… Tracą na tym sami zainteresowani ofkors. Lepsze wrogiem dobrego. Póki wisi, niech wisi, spadnie samo, to wiatr zawieje. Znasz pojęcie „shabby chic”? No tu mają „shabby”, ale już zdecydowanie bez „chic”. Powtarzam, że to wina chyba głównie tragicznej edukacji i tendencji do uporczywego trzymania, co się ma, bez szukania innych możliwości. Coś jak super przejaskrawione i wyolbrzymione nasze powiedzonko: „lepszy wróbel w garści, niż kanarek na dachu”. Jak ojciec wybudował dom, to syn będzie podobnie klepać. Nie wspomnę o szkole, targach, czy podróżach, ale taki syn nawet nie poszpera w sieci, by zobaczyć, czy od ostatnich 20 lat zmieniły się rozwiązania, czy może weszły na rynek nowe narzędzia, materiały, itp… po co?

Ad. 7. W typowym greckim domu nie ma centralnego ogrzewania…

To jest bardzo delikatny temat, który wywołuje u mnie bardzo szybko dziką furię i unikam dyskusji o budownictwie z Grekami, bo mogę ich tylko bardzo obrazic…. W tym klimacie, z masą kamiennego budulca i pokladami doskonałej gliny, słońcem przez 330 dni w roku, porą suchą i intensywną porą deszczową, mieszka się w niewyizolowanych, pustakowych mieszkaniach, nagrzanych latem, przeraźliwie zimnych i zawilgłych zimą, wiecznie pozalewanych, pozaciekanych, gdzie nie ma kontaktów elektr. w łazience, bo przecież branie prysznica wiąże sie z zalaniem całej dziupli, a źle wypoziomowane podłogi zatrzymują stojącą wodę na długo. Oczywiście nigdzie nie widziałam TERRAKOTY na podłogach, miłej, cieplej, naturalnej izolacji z lokalnego budulca (jak we Fr, Wloszech, Hiszpanii czy Meksyku), tylko wszystko jest wykafelkowane!! brrrr… brzydkimi, tanimi, chamskimi, lodowatymi kafelkami. Od czasu zamieszkania tutaj znienawidzilam kafelki całym sercem. Wszystko jest źle i tragicznie pobudowane. (ekipy budowlane to ofkors wujkowie, kuzyni, szwagrowie i znajomi królika….). Raz na moją delikatną awanturę, jak to w wynajętym domu przecieka dach, tak, że kapie po całym poszyciu, tak że musielismy ewakuwoać sie SPAĆ pod stół do kuchni, dostałam stoickie wyjaśnienie: -No tak, trudno, opady wyjątkowo intensywne, a dach stary, więc ma prawo przeciekać.. -Jak stary jest ten dach?!? -No, z dziesięć lat już ma, może dwanaście.” (WTF?!?!) W tym klimacie można by mieć spokojnie dom bez ogrzewania, odpowiednio wyizolowany, z oknami od właściwej strony, z panelami słonecznymi grzejącymi wodę oraz prądotwórczymi (sorry, nie znam fachowego polskiego słownictwa…fotowoltaniczne?..), zbiornikami na deszczówkę itp. W Polsce się śmieją, że buduje sie z Muratora, wszyscy wedle jednego kijowego najtańszego planu. Tu – buduje się w ogóle BEZ planu. Ech… temat rzeka. Tak czy inaczej, po mieszkaniu w kilku miejscach, nigdy bym nie kupiła tu ani domu, ani mieszkania, tyko spłachetek ziemi i wybudowała chatę od podstaw, z normalnymi rurami, izolacją, z tzw. lufcikami i wywietrznikami, z rynnami (!), zbiornikiem na deszczówkę, z wejściem od najmniej wietrznej strony, przy użyciu tak ekstrawaganckich narzędzi jak np poziomica!!!

Ad 8. Karaluchy i inne robactwo…

W hotelu, który prowadze co dwa miechy robi się oprysk (3-4 razy na sezon, specjalistyczna firma), sporadycznie karaluchy gdzieś probują się przebić, (od sąsiada, który się tym nie przejmuje i ich nie exterminuje), poza tym łowna kicia załatwia sprawę myszy, plus pułapki i trucizny (niczego żywego hasającego po kątach nie widziałam), kicia załatwia niestety również ptaszki… Hotel stoi na obrzeżach miasteczka, nie ma super miejskiej zabudowy, ale nie ma tez obok farm pod płotem. Dorota, tam gdzie mieszkasz pobliskie hotele i restauracje MUSZĄ robić takie opryski, więc możesz się dowiedzieć o firme i koszt (na 20-pokojowy hotel wypada jednorazowo ok. 150 e) Lawenda, mięta w donicach przy wejściu, regularnie miętoszone też pomagają. Takich skolopendr jak opisujesz tu na szczeście nie widzialam, pojawiają sie pająki, czy gekony, ale wszystko w granicach normy ;) Kot, najlepszy jest wredny, spasiony, łowny kot. Zatłucze wszystko, co się da.



Do punktów Doroty dodam jeszcze kilka swoich własnych smaczków. Ale to po przerwie :)
Zamieszkałam tu przypadkiem, tak wyszło biznesowo (co akurat wskazuje na lekką nierówność pod mym sufitem: zaczynać coś w turystycznej branży w tak niestabilnym czasie, w tak pokręconym kraiku jak Gr, ale ewidentnie sprawia zarazem, że jakoś tu pasuję). Nie miałam żadnych wyobrażeń, oczekiwań i wizji raju. Ot, zakasać rękawy i zasuwać. Robić swoje jak najlepiej i jak porządniej, nikogo nie sluchać. Trzymać swoje standardy. Bo jak się rozejrzę, to jedynymi ludźmi, odnoszącymi sukcesy są ci, którzy dużo podróżowali, kształcili się za granicą, zdobyli nowe nawyki, rozwinęli się, którzy weszli w mieszane związki, ci, którzy prowadzą legalne biznesy, ci którzy płaca podatki, którzy odpisują na służbowe maile w ciagu 24-48h (sic!!!!) i używaja komputera nie tylko do grania, ale również i do pracy…



Friday, January 8, 2016

Zima na Krecie - co się tu dzieje, gdy turysty nie widzą

Zimą wyspą rządzą żywioły. Letnie upały rozleniwiają, wszystko zastyga w żarze i wibracji cykad, zaś zimą dzieje się dokładnie na odwrót. Dominują rzeczowniki typu: wiatry, deszcze, ulewy, zieleń, zapachy, sztormy, śniegi, spotkania, wesela, imieniny, oliwki, zbiory.. i czasowniki: padać, smagać, duć, lać, chłodzić, odpoczywać, bawić się, spać!











Remont, tu w Margarites, 20.12.2015














Zabawy: tu urodziny










Śpi się na całego