Sunday, December 1, 2013

kretenska zima

Moja pierwsza zima na Krecie. Premierowy grudzien zaczyna sie sucho i cieplo. Zielonosc nie wybucha jeszcze ekstatyczna soczystoscia, jak to sie dzieje pozniej z kwiatami. Swiezutkie nitki traw, chwastow i listki gramola sie niesmialo po pierwszych deszczach. Kilka burz, troche wiatru, troche przelotnych opadow. Pogoda nie paralizuje. No, poza tym, ze nie bardzo mozna spac juz przy otwartym oknie, chyba, ze ktos naprawde zahartowany. 
Kretenskie mieszkanka szybko sie wyziebiaja. Ach te cholerne kafelki... Koza czy kominek to bylo by to. 
Kreta poludniowa. Widok na doline Messary ze wzgorza Festos. Grudzien
Poki co, tempo zycia opada. Ilosc czynnosci, ktore mus wykonac - maleje, a dlugosc list "to do" redukuje sie wszystkim wokol. To jak najbardziej naturalny niedzwiedzi, zimowy sen. Wszyscy sie wyluzowali tak, ze wies przypomina momentami osade zombie, mieszkancy szwendaja sie, niczym turysci latem.
Nas to tez dopada - w koncu teraz mamy wakacje. Zaplanowany z gory i tak bardzo potrzebny czas wyciszenia, zajaskinowania i zamelinowania. 
Co trzeba, mozna w wiekszosc zalatwic online, innych rzeczy nie przeskoczymy. A ja ucze sie doceniac i oswajac z bezruchem nie-musem.
I powtarzam sobie, ze ten rok byl tak intensywny, ze przeciez nie ma nic zlego w wyciszeniu. Poza obecnie zminimalizowanymi obowiazkami sluzbowymi, moge posiedziec, poczytac, popisac, porysowac i poszydelkowac. Ugotowac codziennie cos swiezego i zdrowego. 
Polazic. Poszwendac sie. 
Plany mialam ambitne na zime, ale cialo mowi, prosi: daj pospac ciut dluzej, posiedzmy. Poczytajmy. Zwolnij.
No i miedzy wronami nalezy sie nauczyc krakac. Skoro nauka greckiego idzie mi tak powoli i opornie, to choc do lokalnego tempa zycia moge sie dostosowac. 15-stogodzinny zapieprz dzien w dzien w sezonie, od kwietnia do pazdziernika i zimowy czas regeneracyjny.
Nawet jak temperatura krazy kolo 20 st C zaledwie, to slonce daje czadu, wibruje i podbija barwy. Chmury sie przewalaja, ale nie za czesto - zazwyczaj, jak widac to na zdjeciu - zatrzymuja i zawisaja na czubkach gor, z polnocy ciezk im sie przebic na poludnie. Brak wiszacego olowiu nad glowami to jest to. Zamarzyl mi sie za to ten nocno-poranny opad swiezego sniegu. Nie ma tak dobrze, albo snieg albo w japonkach na spacer. (nadal mozna).